środa, 30 września 2015

Bo jesień+książki=miłość! [Moja książkowa jesień]

Z czym Wam się kojarzy każda z czterech pór roku? Bo ja, mam zawsze następujący podział - zima to śnieg, święta, białe szaleństwo, ewentualnie ferie i narty. Wiosna to ciężka praca (bo drugie półrocze szkolne trwa w najlepsze i roboty jest co nie miara), ale mimo wszystko fajnie jest zrzucić grube kurtki i wełniane swetry i cieszyć się coraz cieplejszym słoneczkiem. Lato? Oczywiście plaża, morze, trochę leniuchowania, wyjazdy, spotkania z przyjaciółmi i (czasami naprawdę nieznośny) upał. Problem mam niezmiernie z jesienią. Odkąd w zeszłym roku po raz pierwszy odwiedziłam Targi Książki w Krakowie, ta prawdziwa, deszczowa, zimna jesień kojarzy mi się z wyjazdem do Krakowa. A, co za tym idzie, z książkami. Niesamowicie dużą ilością książek. Więc kiedy za oknem deszcz i szaruga, kaloryfer ustawiony na maksa (bo zimno i w domu), na szafce obok stoją ogromne zapasy ciepłych napoi, a na nogach najcieplejszy ze znalezionych w pawlaczu kocy, można w końcu otwierać lekturę. Najlepiej taką, która trochę pobudzi do życia, ale jednocześnie da do myślenia. Ja mam takie drobne zestawienie książek, które idealnie wpasowują się w te kryteria, a dodatkowo sprawiają, że zapominam o bożym świecie. Chcecie się dowiedzieć, co to za lektury? Zapraszam więc na Moją Książkową Jesień!
_______

Historia o Czerwonych i Srebrnych, czyli Czerwona Królowa Victorii Aveyard

Jasno zdaję sobie sprawę z tego, że dystopie na rynku wyrastają aktualnie jak grzyby po deszczu i tak, wiem także, że większość z nich przedstawia powielone schematy z poprzednich powieści. Ale wiecie, za co tak naprawdę szczerze pokochałam Czerwoną królową? Za to, że kiedy o 22 otworzyłam książkę, to zamknęłam ją o 6 rano. I możecie mi wierzyć, albo nie, ale oczy dosłownie wychodziły mi z orbit w niektórych momentach, a serce łomotało tak głośno, że chyba nawet sąsiedzi za ścianą słyszeli. Polecam książkę szczególnie tym, którzy do tej pory nie uwierzyli, że dla dobrej lektury można zarwać nockę :) Ja osobiście zarwę ją jeszcze zapewne niejeden raz z tą powieścią, bo po prostu nie da się nie wciągnąć w brutalny świat Norty.

Niech Was niewinna mina nie zwodzi, bo oto Sardothien nadchodzi, czyli Szklany Tron Sarah J. Maas

Nie od dzisiaj wiadomo, że wystarczy jedynie krótka wzmianka o Szklanym Tronie, żebym jak głupia zaczęła rozprawiać o mojej miłości do tej powieści. Dla mnie to jak lekarstwo na wszelkie smutki, bowiem przygody Celaeny można przeżywać od nowa raz za razem, a one wciąż się nie znudzą. Z resztą, sama Zabójczyni to materiał na idealną bohaterkę, o czym również, boleśnie dużo razy wspominałam. Jest waleczna, odważna, cyniczna, zabawna, inteligentna, błyskotliwa... I tak dalej, bo można w nieskończoność. Nie da się jej nie lubić!

Nie każde love story takie straszne, jak je malują, czyli Lato koloru wiśni Cariny Bartsch

I wreszcie książka, którą czytałam już z trzy razy w oczekiwaniu na drugą część. Trzy razy śmiałam się jak głupia. Trzy razy ludzie podróżujący ze mną komunikacją miejską mieli miny, świadczące o tym, że z chęcią wysadziliby mnie na najbliższym przystanku. Trzy razy Lato koloru wiśni okazało się za krótkie, mimo że ma prawie 500 stron. I trzy razy chciałam rzucić książką w ścianę, bowiem jeszcze tyle czasu trzeba czekać na kontynuację. Tak, Lato koloru wiśni powoduje łzy śmiechu, a tylko to jest w stanie prawdziwie mnie uleczyć po ciężkim dniu.

____________
Całość tych cudownych lektur ^^
A post został utworzony w ramach akcji na Faceebooku'u - #jesienzfeeria, przez Feerię Young :) 

A jakie są Wasze typy na idealną książkową jesień? 

niedziela, 27 września 2015

[PRZEDPREMIEROWO] "Czy wspominałam, że Cię kocham?" Estelle Maskame

Tytuł: Czy wspominałam, że Cię kocham?
Autor: Estelle Maskame
Wydawnictwo: Feeria Young

Lato spędzone po raz pierwszy w Santa Monica już na zawsze zapadnie w pamięci Eden. Dziewczyna nigdy nie sądziła, że kiedy w parę lat po rozwodzie jej rodziców, w końcu zdecyduje się na odwiedziny u ojca i jego nowej żony, zdobędzie nie tylko najlepszych przyjaciół, ale i przeżyje największą przygodę swojego życia. Zwłaszcza, kiedy okazuje się, że najstarszy z jej przyrodnich braci, Tyler, nie tylko niezmiernie irytuje, ale i intryguje Eden. A im bardziej nastolatka stara się wyrzucić z głowy myśli o nim, tym natrętniej powracają. Więc kiedy sezon szalonych imprez rozpoczyna się na dobre, dziewczyna daje się porwać wszystkiemu temu, czego wcześniej nie doświadczała - dobrej zabawie i łamaniu zasad. Najtrudniejsze do przebrnięcia, okazuje się jednak rodzące się jednak zakazane uczucie, które powoli przybiera na sile... Jak Eden poradzi sobie w nieznanej sobie dotąd sytuacji? Czy uda jej się powstrzymać coś, co już zdaje się nie do powstrzymania?

Estelle Maskame zasłynęła swoją pierwszą powieścią "Czy wspominałam, że Cię kocham?" na platformie Wattpad, gdzie miliony użytkowniczek uważnie śledziły kolejne rozdziały dodawane przez autorkę. Zaczęła pisać tę powieść w wieku zaledwie 13 lat, kończyła zaś mając 16.

"- Tęskniłem za tobą, Eden. - mówi, jakbym miała być przeszczęśliwa, że człowiek, który zostawił mnie i mamę, tęskni za mną. Może jeszcze powinnam rzucić mu się w ramiona i wybaczyć? Niestety, to nie działa w ten sposób. Wybaczenie to nie jest coś, czego należy oczekiwać. Na to trzeba sobie zapracować."

Nie oszukujmy się - każdy z nas potrzebuje od czasu do czasu solidnej dawki czegoś lekkiego, a jednocześnie uzależniającego, co da nam możliwość przeniesienia się w zupełnie inny świat. Zwłaszcza teraz, kiedy kalendarzowa jesień zaczęła się już na dobre, a za oknem, mimo że wciąż dość słonecznie, to coraz chłodniej, większość z nas chce jeszcze wspomnieć minione lato, powspominać ciepłe, radosne dni. Z taką myślą sięgnęłam po "Czy wspominałam, że Cię kocham?" autorstwa Estelli Maskame, czyli po powieść, która spośród innych ze swojego gatunku nie wyróżniała się specjalnie, a którą mimo to, pochłonęłam w zastraszająco szybkim tempie.

Jak wiecie, osobiście mam bardzo różny stosunek do romansów, bo na wielu (zbyt wielu) z nich mocno się zawiodłam i odstawiłam na półkę z myślą "nigdy więcej". Tak to już jest, że literatura YA i NA dzieli się na trzy grupy - te zaskakujące, te schematyczne, ale do zniesienia i te tak schematyczne, że aż nie do zniesienia. I uwierzcie mi, że po licznych lekturach tychże powieści, mój podział na nie wciąż się nie zmienia, co chyba oznacza, że jest dość trafny :) Myślę zatem, że powieść Estelle Maskame plasuje się gdzieś między pierwszą a drugą kategorią - bo w końcu nie była to powieść z gatunku wybitnych, ale przynajmniej, mimo wszystkich wad, które posiadała, można było spędzić z nią naprawdę przyjemnie czas.

"Wasze życie należy do was, wasza muzyka jest waszą muzyką, wasze wybory są waszymi wyborami, a wasza wódka jest waszą wódką. Nie traćcie czasu na gówniane rzeczy. Róbcie wyłącznie to, co chcecie robić. Włóczcie się po klubach, skaczcie z samolotu, odwiedźcie Bułgarię."

Fabuła "Czy wspominałam, że Cię kocham?" od pierwszej strony schodzi na dalszy plan, zastąpiona licznymi refleksjami głównej bohaterki, która notabene jest typową nastolatką. No, może nie taką typową, bo rzadko można ją spotkać na imprezach, w klubach, czy barach, upijającą się do nieprzytomności. Eden to bardziej zamknięty w sobie typ dziewczyny, dość wstydliwej, miejscami nawet nieśmiałej, ale jednak dość zdecydowanej i stanowczej. Ta ostatnia cecha, podobała mi się w niej najbardziej, bo to ona niejednokrotnie doprowadziła bohaterów do sytuacji, w jakiej znaleźli się pod koniec książki. I mimo że Eden rzadko kiedy nie potrafiła za nic ustąpić, to kiedy coś takiego się działo, oznaczało to, że gra jest naprawdę warta świeczki. A przynajmniej, według niej samej,

Kiedy myślimy "romans" mamy zwykle na myśli jakąś wyidealizowaną historię, która opowiedziana w sposób istnie bajkowy często stanowi dla nas wzór idealnej relacji, jaka powinna się zrodzić między jedną a drugą osobą. Dlatego podoba mi się, kiedy autorzy nie mamią nas takimi baśniowymi klimatami, ale pokazują te relacje takimi, jakie są w rzeczywistości - trudne i skomplikowane. "Czy wspominałam, że Cię kocham?" na szczęście nie jest jedną z powieści z pierwszego gatunku, a opowieścią o dwojgu ludzi, którzy za wszelką cenę chcą pozbyć się tego, co się między nimi narodziło, mając świadomość jak złe i niewłaściwe jest to uczucie, ale w żaden sposób nie potrafią.

"- Co znaczy la breve vita?
- Życie jest krótkie."

Z całą pewnością, na powieści Estelle Maskame zwrócą uwagę młodsi odbiorcy, bowiem język jakim operuje autorka i sposób, w jaki pisze skierowany jest przede wszystkim do nastolatek, chociaż nie wykluczam oczywiście, że i starsi nie zainteresują się powieścią. Sięgając po "Czy wspominałam, że Cię kocham?", nastawiajcie się na lekką i przyjemną lekturę, która wciągnie Was w swój świat na długie godziny :)

Dlatego tę powieść polecam, ale z zastrzeżeniem, by nie oczekiwać od niej nie wiadomo jak ambitnej treści. To typowa młodzieżówka, z gatunku Young Adult, którą pochłania się w tempie błyskawicznym, ze względu (głównie) na relację dwójki głównych bohaterów, która, choć zakazana, bardzo intryguje również czytelnika. Z pewnością książka trafi do wszystkich przedstawicielek płci żeńskiej, aczkolwiek jeśli znajdzie się chłopak, chętny do sięgnięcia po tego typu romans, to oczywiście nie bronię :) Dlatego, jeśli będziecie mieli wybierać sobie lekką lekturę, która będzie dla Was miłym oderwaniem od rzeczywistości w trakcie trwania tych coraz krótszych, jesiennych dni, to serdecznie zachęcam do zakupu "Czy wspominałam, że Cię kocham?".

Za egzemplarz przedpremierowy serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria

piątek, 25 września 2015

2/W świecie seriali: Reign - sezon 1

źródło
Reign (Nastoletnia Maria Stuart)
Gatunek: Dramat, Fantasy
Sezony: 2 (3 będzie miał swoją premierę 9 października 2015)
Obsada: Adelaide Kane - Królowa Szkocji, Maria I Stuart
Toby Regbo - Książę Franciszek II Walezjusz
Megan Follows - Królowa Katarzyna Medycejska
Alan Van Sprang - Król Henryk II
Torrance Coombs - Sebastian "Bash" Valuar

Reign przykuł moją uwagę, od kiedy przypadkowo usłyszałam o nim na fanpage'u Mirror of soul, która wspominała wtedy o swojej wielkiej miłości do tego serialu :) Ja sama z początku nie byłam przekonana - z natury nie jestem historyczką, nie mam ani pamięci do dat, czy ważnych wydarzeń, czy specjalnego zainteresowania do tego. W szczególności zaś nie lubię wszelkiej polityki, zwłaszcza tej średniowiecznej, która raczej słynie z tego, że była dość zagmatwana... Jak więc przemogłam się do tego serialu? Cóż, coraz większa liczba pozytywnych opinii zaczęła spływać na Reign, więc stwierdziłam, że przynajmniej dam mu szansę. Jak wyszło?

źródło
Reign to historia życia nastoletniej Marii Stuart, która po wielu latach pobytu w klasztorze, w końcu przybywa na dwór francuski, by poślubić przyszłego króla Francji - Franciszka Walezjusza. Na jej drodze do szczęśliwego małżeństwa, stoi jednak wiele przeszkód - intrygi i kłamstwa władców, dworskie tajemnice, oraz liczne niebezpieczeństwa czyhające na młodą, niedoświadczoną królową.

Myślę, że nie skłamię za bardzo, już na początku pisząc, że tak naprawdę, serial, mimo że bardzo wciągający, mało ma wspólnego z historią. Twórcy, zachowując jedynie podstawy samego życia Marii Stuart, stworzyli za to bardzo dobry serial przygodowy i fantastyczny, zawierający w sobie także elementy dramatu. Z jednej strony, fajnie, że wykorzystali jedynie imiona postaci historycznych, tworząc coś swojego, z drugiej - skoro już zdecydowali się na stworzenie tego typu serialu, mogliby chociaż trzymać się średniowiecznych norm, od czasu do czasu sygnalizując widzowi, że mimo wszystko ma do czynienia z serialem, który tworzony jest na bazie konkretnych faktów historycznych.

źródło
Cóż, o ile scenografia, mimo iż bardzo wymyślna i bogata, niestety leży pod względem dopasowania jej do czasów średniowiecznych, o tyle sama fabuła jest z cyklu tych, które niektórzy uwielbiają, inni nienawidzą. Czemu? Myślę, że nie skłamię zbytnio, jeśli powiem, że serial w dużej mierze przeznaczony jest dla płci żeńskiej, bowiem (zwłaszcza 1 sezon) obfituje w rozmaite romanse na dworze królewskim, które mają podłoże czysto uczuciowe, ale i polityczne. Jednocześnie, czyni to z Reign trochę takiego "odmóżdżacza" idealnego na wieczór filmowy (a w tym wypadku, raczej serialowy). Nie oczekujcie więc, że dostaniecie serial brutalny i krwawy, bo jeśli jesteście miłośnikami tego typu produkcji, na Reign stanowczo się zawiedziecie.

Mimo wszystko, w fabule oczywiście pojawiają się pewne wątki przygodowe oraz fantastyczne, które w miarę trwania produkcji, coraz bardziej się rozwijają. Nie będę zdradzać za dużo, wiedzcie jedynie, że dwór francuski skrywa więcej tajemnic, niż Wam się wydaje. Nie brak tam zdrad, zarówno wśród koronowanych głów, jak i szlachty oraz służby, wszyscy bowiem mieli coś za uszami, każdy jak najbardziej starał się zatuszować swoje błędy z przeszłości, a jednocześnie odkryć, jakimi niechwalebnymi osiągnięciami może pochwalić się reszta. Widać jednak, że mimo wszystko serial 1 skupia się przede wszystkim na historii miłosnej Franciszka i Marii, zdawkowo jedynie ukazując nam życie całego dworu. Wierzę jednak, że ten wątek się rozwinie, a kontynuacja przybliży życie wszystkich mieszkańców zamku.

Jak już pisałam, scenografia serialu niestety nieco leżała. O ile jeszcze krajobrazy i miejsce akcji były wybrane całkiem dobrze, o tyle trochę niepokoiła mnie ilość świecidełek, błyszczących kostiumów i dających po oczach ozdóbek, które znaleźć mogliśmy w całym zamku. Cóż, jak dla mnie było to mocno przesadzone, podobnie z resztą jak stroje, których z pewnością pozazdrościłyby wielu bohaterom gwiazdy Hollywood. Zarówno suknie, fryzury, czasami nawet biżuteria nie za bardzo odpowiadała tamtym czasom, zbyt dużo było w niej nowoczesności. I mam wrażenie, że wcale nie trzeba być znawcą historii (dla jasności - ja na pewno nią nie jestem!), by wiedzieć takie rzeczy.

źródło
Pierwszy sezon serialu z pewnością nie zachwyca grą aktorską, a na pewno nie dwójki głównych bohaterów. Może i nie jest tragicznie, ale dobrze też nie jest. Cóż, Adelaide Kane i Toby Regbo trzymają poziom młodzieżowego serialu, ale myślę, że jak na średniowieczne standardy, ich gra aktorska jest mocno wymuszona. Moją uwagę zwróciła za to fenomenalna Megan Follows, która zagrała bezwzględną władczynię tak wspaniale, że z trudnością rozpoznawałam w tej aktorce rudowłosą, nieśmiałą Anię z Zielonego Wzgórza. Tak, zdecydowanie Megan zasługuje na oklaski, bo jej rola najbardziej przykuwa uwagę - władcza, pewna siebie, czasami okrutna, zagrana perfekcyjnie.

źródło
Reign to serial, który rozpoczął się z przytupem, ale i wieloma niedociągnięciami, nad którymi trzeba będzie popracować w kolejnym sezonie. Być może nie ujrzymy na ekranie bogatego życia Marii Stuart takim, jakie było naprawdę, ale za to zostaniemy naszpikowani wieloma ciekawymi wątkami, zarówno tymi historycznymi (niestety, w mniejszości) jak i tymi fikcyjnymi. Świetne poprowadzenie fabuły daje nadzieję na wciągającą i dynamiczną kontynuację w postaci kolejnego sezonu, a dworskie intrygi i rozpaczliwa walka o władzę dopiero się rozpoczęły i mam nadzieję, że zakończą się nieprędko.

źródło

środa, 23 września 2015

Pomiędzy Latem a Zimą - fragment 8 [Lato koloru wiśni]

Zapraszam, do lektury kolejnego fragmentu Lata koloru wiśni z perspektywy Elyasa:

"– Ostatnio był tu taki chłopak – powiedziała.
Czekałem, aż to zdanie doczeka się rozwinięcia, ale zamiast niego Alex postawiła kropkę. 
– Chłopak? – zapytałem. 
– Tak. 
Zamiast odwzajemnić moje zdziwione spojrzenie, Alex wyjrzała przez okno. 
– I czego chciał?
– Był blondynem. 
Moje spojrzenie padło na nawigację samochodową, która wzorowo pokazywała 
kierunek jazdy, ale ja kolejny raz zatęskniłem za funkcją przekładu języka kobiet na niemiecki. 
– Zatem był tu jakiś blondyn – podsumowałem, chociaż nie do końca rozumiałem, co właściwie podsumowuję. 
– Właśnie. 
– I co z nim?
– Widziałam go na klatce schodowej. 
– Więc mieszka w naszej kamienicy?
– Nie, miał taką czarną torbę. 
Od kiedy mieszkańcy naszej kamienicy nie mogli nosić czarnych toreb? A może Alex miała na myśli torbę z narzędziami i dlatego wykluczyła, że chodzi o lokatora?
– Odczytywał liczniki odgrzewania? – zapytałem i włączyłem kierunkowskaz, bo dojeżdżaliśmy do dużego skrzyżowania. 
– Nie, Elyas – jęknęła. – Nie odczytywał liczników ogrzewania! 
Rzuciła mi spojrzenie, które miało oznaczać, że jestem idiotą, a ja powoli tak właśnie 
zaczynałem się czuć. Jeśli ta rozmowa miała jakąś logikę, mój intelekt nie wystarczał, żeby ją prześledzić. Ponieważ nie wiedziałem, co powinienem zrobić, postanowiłem kolejny raz 
podsumować nieliczne znane mi fakty: 
– Na naszej klatce schodowej spotkałaś blondyna z czarną torbą. 
– Właśnie. 
Z jednej strony byłem zadowolony, że tym razem nie wyszedłem na idiotę, z drugiej, powtórzone podsumowanie faktów niewiele mi pomogło. 
– OK, Alex, zapytam jeszcze raz: I co z nim?
– To było w zeszłym tygodniu na piątym piętrze – powiedziała. 
– Czyli to był nasz najbliższy sąsiad? – W ostatniej rundzie pytań oszczędzono mi go, ale teraz spojrzenie przeznaczone dla idiotów dotknęło mnie z podwójną siłą. 
– Po pierwsze, nasz sąsiad ma ciemne włosy, po drugie – ponad pięćdziesiątkę, po trzecie – jest kobietą, Elyas! 
– Więc powiedz mi, proszę, po prostu, o co ci chodzi. – westchnąłem.
– Czarna torba, którą niósł ten chłopak, stała w naszym mieszkaniu, kiedy później wróciłam do domu! 
Nagle spadły mi klapki z oczu. 
– Ktoś się do nas włamał?! – zapytałem i prawie wyrwałem kierownicę. – Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz? 
Alex jęknęła najgłośniej, jak można było jęknąć.
– O co chodzi, znów powiedziałem coś nie tak?
– Czy ty nic nie rozumiesz? – zapytała. – Blondyn z czarną torbą był twoim gościem!
– Moim gościem? – Po głowie wciąż wędrował mi pracownik wodociągów i włamywacz, kiedy w końcu mgła wokół moich myśli się rozwiała i moim oczom ukazał się wyraźny obraz. Blondyn, czarna torba, zeszły tydzień. Chyba nie miała na myśli mojego kumpla? 
– Czy to możliwe, że w ten zawoalowany sposób pytasz mnie o odwiedziny Sebastiana? 
Nie otrzymałem odpowiedzi. Zamiast niej Alex wymamrotała pod nosem „Sebastian” i coś co brzmiało: „Właśnie tak myślałam”.
– Co myślałaś?
– Myślałam, że to mógł być Sebastian. Twój najlepszy przyjaciel, o którym mi opowiadałeś. 
Wprawdzie było już jasne, kogo Alex ma na myśli, ale całe to zamieszanie zabiło mi niezłego ćwieka. Czy Alex nie była znana ze swojej bezpośredniości? Dlaczego po prostu nie zapytała, kto odwiedził mnie w zeszłym tygodniu? I dlaczego czekała z tym osiem dni?
– Jesteś zła? – zapytałem. – Chodzi o to, że was sobie nie przedstawiłem? Alex, przepraszam, nie zauważyłem, że wróciłaś do domu, w przeciwnym razie na pewno bym to zrobił. Dużo opowiadałem o tobie moim przyjaciołom i już im zakomunikowałem, że koniecznie muszą poznać moją małą siostrę. Wkrótce to nastąpi. Są ciebie bardzo ciekawi. 
– Sebastian też?
– Oczywiście, że on też. A dlaczego nie? Jemu najwięcej o tobie opowiadałem. 
– Mhm – zamruczała Alex i po chwili dodała jeszcze dwa pomruki. W ten sposób skończyła się nasza rozmowa, i nie pozostało mi nic innego, jak zignorować znak zapytania, który pozostał po niej w mojej głowie. Kiedy w końcu znalazłem miejsce do zaparkowania i razem z Alex ruszyłem w kierunku masywnych drzwi prowadzących do naszej klatki, sam skręciłem w ich stronę. Alex parła prosto przed siebie. Zatrzymałem się, otwartą dłonią przytrzymując drzwi. 
– Nie idziesz na górę?
– Przecież szczegółowo ci wcześniej wyjaśniłam, że moja jasna karnacja nie pasuje do tej pory roku oraz do moich ciemnych bikini, i że zaraz po naszej wycieczce zamierzam kupić sobie nowe w jaśniejszej barwie, żeby w przyszłym roku, podczas pierwszej wycieczki nad jezioro, nie wyglądać tak głupio jak dzisiaj! 
W zasadzie nie byłem pewien, czy ze względu na poziom absurdu w ogóle zarejestrowałem te bzdury, ale najwyraźniej coś mi jednak umknęło.
– Alex – powiedziałem. – Przecież nie wyglądałaś głupio. Byłaś śliczna jak zwykle. 
Jej twarz się rozpromieniła. 
– To bardzo słodkie z twojej strony! Niestety, po pierwsze, jesteś moją rodziną, a po drugie, facetem. Dlatego nie mogę cię słuchać. Potrafisz to zrozumieć, prawda? 
Nie, szczerze powiedziawszy, nie potrafiłem. To, co jednak musiałem zrozumieć już dużo wcześniej, to fakt, że jeśli Alex powzięła jakiś plan, nic na świecie nie było jej w stanie od niego odwieść. A ponieważ zdążyła się już świetnie zadomowić w naszej dzielnicy i za każdym razem odmawiała mojego towarzystwa, puściłem ją wolno i jedną stopą byłem już za progiem klatki, kiedy usłyszałem, jak woła: 
– Prawie zapomniałam! Możliwe, że później wpadnie Emely! 
Drzwi zamknęły się za mną, a głośny dźwięk podmurował ciemne myśli, które niczym burzowe chmury na dźwięk imienia „Emely” zaczęły natychmiast zbierać się w mojej głowie. Przez chwilę znów pomyślałem o uczuciu wyzwolenia, które ogarnęło mnie dzisiejszego popołudnia, kiedy rozważałem pomysł osobistej zemsty na zarozumiałej pannie Winter. Ponownie uznałem, że to uczucie jest niezwykle przyjemne, i odrobinę się nim podelektowałem, wspinając się na piąte piętro, do mojego mieszkania. Po trwającej sześć dni walce „pac!” przeciwko „brzdęk!” – za każdym razem, kiedy przesuwałem waniliową świecę dziesięć centymetrów w lewo, podczas mojej nieobecności, Alex ponownie zmieniała jej lokalizację o dziesięć centymetrów w prawo – w końcu usłyszałem głuche „pac!” i odtrąbiłem odbicie miejsca dla moich kluczy. Wziąłem prysznic, przez chwilę przeglądałem materiały z różnych seminariów, poczułem znane ukłucie w brzuchu, które towarzyszyło mi od dłuższego czasu, kiedy zaczynałem zajmować się czymś związanym z medycyną, zniechęcony opadłem na sofę w salonie i włączyłem telewizor. Zwykle bardzo rzadko trafiałem na coś, co mnie interesowało, a jeśli już tak było, okazywało się, że włączyłem go za późno albo denerwowały mnie częste przerwy na reklamy. Dzisiaj także niespecjalnie miałem zamiar oglądać telewizję, ale nie wiedziałem również, co właściwie mam zamiar robić. Sądząc po napięciu mięśni, relaks nie był najgorszym rozwiązaniem. Rozprostowałem kark, usadowiłem się wygodnie i czekałem na film, który – jak wynikało z telewizyjnego opisu – zapowiadał się przynajmniej w połowie interesująco i miał się zacząć za dziesięć minut. Gdyby Emely rzeczywiście miała później wpaść, żywiłem usilną nadzieję, że zamknie się z Alex w jej pokoju. Powoli  przestawałem sobie wyobrażać, że będę musiał nieustannie oczyszczać pole widzenia, kiedy mademoiselle Winter zdecyduje się opuścić swoje włości i wkroczyć na moje, jakby należały do niej."


Ciekawi dalszych losów bohaterów? Wchodźcie koniecznie na bloga Patrycji, na którym znajdziecie kontynuację historii: http://ksiazkowyswiatpatrycji.blogspot.com/ :)

Pierwszą część historii znajdziecie tutaj: http://gabrysiekrecenzuje.blogspot.com/

Drobna uwaga
Tekst został przetłumaczony ze strony Cariny Bartsch: carinabartsch.de
Nie jest to fragment ani zapowiedź książki napisanej z perspektywy Elyasa, to fragment dwóch rozdziałów napisanych przez autorkę jako prezent dla czytelników.

piątek, 18 września 2015

Jak głęboki może być wstyd?

Tytuł: Wstyd
Autor: Rachel Van Dyken
Wydawnictwo: Feeria Young

Przeszłość potrafi upomnieć się o siebie, o czym boleśnie przekonała się Lisa - miła, wyluzowana studentka college'u, która stara się zacząć nowy etap w życiu, od kiedy ten stary zakończył się z wielkim hukiem. Ścigają ją jednak demony minionych lat, a dziewczyna wciąż nie może pozbyć się okropnego wstydu, smutku i żalu, które dźwiga przez większą część swojego życia. Chcąc pozbyć się raz na zawsze negatywnych uczuć, w końcu poznaje Tristiana - na pierwszy rzut oka potwornie niemiłego, mało empatycznego profesora psychologii. Coś jednak zaczyna się dziać między tą dwójką, bo mimo że usilnie próbują zatrzymać rodzące się miedzy nimi uczucie, to wciąż nie potrafią o sobie zapomnieć. Czy miłość wygra w starciu z rozsądkiem? Jak wiele łączy tak naprawdę Lisę i Tristiana?

Zbliżająca się powoli data premiery trzeciego tomu Zatraceni od dłuższego czasu dawała mi się we znaki, bowiem chyba jeszcze nigdy nie byłam tak zaintrygowana ostatnim tomem trylogii. I mimo tego, że każda z powieści stanowi osobną historię, to jednak wszystkie łączą powiązania między bohaterami, co moim zdaniem, stanowi jeszcze większą trudność podczas pisania. Łatwiej bowiem tworzyć opowieść, w której z tomu na tom zmienia się jedynie tok głównych wydarzeń, niż stworzyć serię, w której każda z części dotyczy innego bohatera, pojawiającego się również w poprzedniej powieści. Między innymi dlatego miałam swoje obawy co do zakończenia trylogii Rachel Van Dyken. O ile Utrata była powieścią ciekawą, nie mniej jednak niezbyt wyróżniającą się spośród innych swojego gatunku, a Toxic historią zaskakującą, plasującą się na o wiele wyższym poziomie niż poprzedniczka, o tyle Wstyd stał się epickim zakończeniem trylogii, które spełniło moje wygórowane oczekiwania i dostarczyło mnóstwo emocji.

Zdaję sobie sprawę, że powieści NA mają to do siebie, że raczej oryginalne nie są. W szczególnych przypadkach i od czasu do czasu trafi się powieść naprawdę zaskakująca, której treści w ogóle byśmy się nie spodziewali. Ale w większości wypadków? Schematy są mniej więcej zachowane, niektóre fakty nieco zmienione, ale w ostatecznym rozrachunku to książki, które bez wahania zaliczamy do "odmóżdżaczy", idealnych na spokojny wieczór w ulubionym fotelu. Dlatego kłamać w żywe oczy nie będę i nie powiem, że Wstyd różni się specjalnie od tych powieści - fabuła bowiem nie jest zbyt zawiła, mimo iż zwroty akcji pojawiały się parokrotnie i wnosiły sporo zamieszania. W większości jednak to lektura typowo refleksyjna, która jednak, bądź co bądź, dostarcza wielu niezapomnianych wrażeń, chociażby w postaci zbielałych kłykci, które są efektem trzymanych bardzo mocno kciuków za głównych bohaterów książki.

Lisa jest postacią niezwykle złożoną, z dużym bagażem doświadczeń, które dźwiga ze sobą od ładnych paru lat. Miejscami widać, że dziewczyna tęskni do dawnej wersji siebie, którą była sprzed niezbyt radosnego okresu w swoim życiu, czasem jednak, czytelnik ma wrażenie, że dzięki tym doświadczeniom, Lisa stała się odporniejsza i wytrzymalsza. Mimo wszystko, nie sposób było nie zwrócić uwagę na charakter dziewczyny. Wiadome było, że traumatyczne wydarzenia z przeszłości pozostawią w dziewczynie ślad i tak też się stało, niezmiennie jednak zadziwiało mnie, jak wiele humoru i uśmiechu nosiła w sobie Lisa po wszystkim, co przeszła. Podobało mi się, że mimo wszystko, potrafiła nie rozczulać się nad sobą i swoimi problemami, ale skupić na tym co ważne, zarówno dla niej, jak i dla jej najbliższych.

Bardzo podobała mi się kreacja Tristiana, który jako surowy, ceniący dyscyplinę nauczyciel, może wydawać się słabym materiałem na chłopaka studentki. A jednak, im więcej dowiadujemy się o tej postaci, tym bardziej rozumiemy motywy, które nim kierowały, a także obserwujemy tę, z początku subtelną, z czasem coraz bardziej dynamiczną zmianę, jaka działa się w sercu Tristiana, a która zmieniła tak wiele w życiu tej dwójki.

Rachel Van Dyken jak zwykle wplotła do fabuły powieści elementy psychologiczne, które odegrały w całej historii niemałą rolę. Autorka zrobiła to jednak na tyle umiejętnie, że stanowiły one albo intrygujący wstęp do rozdziału, albo jego zakończenie, które jedynie podsycało apetyt czytelnika na dalszą lekturę. Sięgając po Wstyd powinniśmy także liczyć się ze stosunkowo niewielką ilością akcji - w książce bowiem nie brak przemyśleń głównych bohaterów, ich rozterek życiowych i wątpliwości, a także, niewątpliwie trudnych życiowych wyborów, które czytelnik podejmował wraz z nimi. uważnie śledząc cały tok wydarzeń. Skłamię jednak, jeśli powiem, że akcji zabrakło całkowicie podczas trwania tej 360 stronnicowej powieści. Pojawiły się bowiem momenty, w których z wypiekami na twarzy śledziłam losy Tristiana i Lisy, nie mogąc oderwać się ani na chwilę od książki.

Wstyd to książka poruszająca, wywołująca w czytelniku burzę niekontrolowanych emocji - od bezgranicznej radości po dominujący smutek i niedowierzanie. Historia Lisy i Tristiana jest kolejną z cyklu tych, jakie pochłania się w parę godzin, a następnie żałuje, że nie poświęciło im się więcej uwagi. Po zakończeniu powieści byłam więc w stanie jedynie uśmiechnąć się sama do siebie, z melancholią wspominając poprzednie części trylogii, a które to z tomu na tom stawały się coraz lepsze. Bezapelacyjnie jednak ogłaszam, że Wstyd to najlepsza spośród wszystkich części, pełna zawartych w każdej stronie emocji, a także świetnie poruszająca problem, o którym mowa w lekturze. Nic dodać, nic ująć!

Zachęcam wszystkich, którzy jeszcze nie mieli styczności z trylogią, by mimo wszystko dali jej szansę. Mimo że każda z części jest osobną historią, polecam czytać wszystkie książki po kolei, bo myślę, że tylko w taki sposób najlepiej uporządkujecie sobie fakty z każdej powieści w głowie. Zatraceni to trzy osobne książki, każda przekazująca nieco inne, niezmiennie jednak ważne wartości, przede wszystkim tą, dotyczącą miłości i sile, jaką daje, jeśli tylko to my damy jej szansę. Gorąco polecam!

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Feeria

niedziela, 13 września 2015

Nadchodzi zemsta. Krwawa i przerażająca.

Tytuł: Mara Dyer. Zemsta
Autor: Michelle Hodkin
Wydawnictwo: Grupa Wydawnicza Foksal/YA!

Zamknięta w odizolowanym od świata zewnętrznego ośrodku psychiatrycznym, Mara Dyer stara się przypomnieć sobie dokładnie minione parę miesięcy, lecz na próżno. Zwariowane rzeczy, które robiła, niebezpieczeństwa, w jakie się wplątała i pewien przystojny chłopak, który zawrócił jej w głowie... Tak, Noah. Jego imię nieustannie krąży po umyśle dziewczyny, która z czasem zaczyna uświadamiać sobie bolesną i brutalną prawdę - ukochany nie żyje i nie będzie im dane już nigdy więcej się spotkać. Im więcej jednak Mara przebywa w ośrodku, tym bardziej jej myśli się rozpraszają, a wspomnienia zacierają się. Substancje, jakimi została nafaszerowana blokują jej zdolności i w efekcie, dziewczyna jest zupełnie bezbronna. Pomoc nadchodzi niespodziewanie i to z zupełnie nieoczekiwanej osoby - tylko jakie są jej motywy? Czy Marze uda się poznać tajemnicę sprzed lat i odkryć, kim jest naprawdę?

"Jest powiedziane, że każdy bohater musi mieć swego łotra, każdy anioł - diabła i każdy bóg - potwora. A jednak, choć wiem, jacy jesteśmy, nie wierzę w to. Widziałem łotrów dokonujących heroicznych czynów i tych, których zwano bohaterami, gdy zachowywali się jak łotry. Zdolność uzdrawiania nie czyni człowieka lepszym od tego, który ma zdolność zabijania. Uzdrów nie tego, kogo trzeba, a zostaniesz łotrem. To nasze wybory nas definiują, a nie zdolności."

Poprzednie powieści spod pióra Michelle Hodkin połknęłam w trybie ekspresowym i na swoje szczęście, miałam możliwość przeczytania jednej powieści za drugą, więc kiedy przyszło do czekania na premierę Zemsty, cierpiałam niemałe katusze - zwłaszcza, że końcówka drugiej części obiecywała świetne zwieńczenie trylogii. Kiedy więc otrzymałam możliwość zrecenzowania tej pozycji, nie wahałam się ani chwili. I po lekturze powieści mogę stwierdzić, że dobrze, iż tak się stało.

Mara Dyer to postać niesamowicie złożona, która swoją odmienność ponownie udowadnia w Zemście. Doświadczyła już w swoim młodym życiu wiele - najpierw straciła najlepszą przyjaciółkę, podczas zawalenia się starego budynku, później zaczęła doświadczać i widzieć rzeczy, których nikt inny nie widział, a na sam koniec trafiła do ośrodka psychiatrycznego, który w efekcie okazał się nie tak terapeutyczny, jak wszyscy sądzili. Po wszystkim, co przeszła, widać więc wyraźną zmianę między beztroską, zwariowaną dziewczyną którą kiedyś była, a osobą, którą stała się obecnie - zdeterminowaną, by osiągnąć cel, silną i wytrwałą. Z pewnością jest to wyraźna, realistyczna postać, której losy śledziło się z wielkim zainteresowaniem.

"Kiedy zło się do Ciebie uśmiecha, odpowiedz mu tym samym."

Pani Hodkin nie zawiodła, jeśli o konstrukcję fabuły i wydarzenia przedstawione w powieści chodzi. Książka jak zwykle była niezmiernie dynamiczna, akcja rozwijała się w tempie niemal zastraszającym, miejscami powodując u czytelnika ciarki na plecach, miejscami wywołując uśmiech na twarzy, a miejscami wypieki na policzkach, bowiem trudno było nie wciągnąć się w wir wydarzeń zaserwowany nam przez autorkę. Zemsta, mimo że miała w sobie sporo z poprzednich części, była rzeczywiście, jak napisano na okładce, "krwawym i przerażającym zakończeniem bestsellerowej trylogii". W powieści sporo było scen rodem z mrocznego thrillera, a coraz to oryginalniejsze pomysły pani Hodkin nie przestawały zadziwiać aż do ostatnich stron.

Kolejny raz przekonałam się na własnej skórze, że, aby znaleźć wciągającą, a nawet nieco przerażającą powieść wcale nie trzeba uciekać się do literatury kryminalnej, horrorów, czy thrillerów. Jak widać, nawet w literaturze młodzieżowej znajdziemy perełki, w których potencjalny czytelnik będzie mógł zatracić się na długie godziny, śledząc uważnie każdy ruch bohaterów. Chociażby z tego względu, trylogia o Marze Dyer jest absolutnym must have dla wszystkich, którzy w powieściach szukają i nieco grozy, rozwiniętej fabuły, ale również niemałą dawkę humoru. Gwarantuję Wam, że seria pani Hodkin z pewnością spełni Wasze oczekiwania!

Wartka fabuła, pełna niespodziewanych zwrotów akcji jest jednak jednym z wielu elementów, które zadecydowały o mojej pozytywnej opinii o tej pozycji. Przede wszystkim, od samego początku widać wyraźnie, że Michelle Hodkin miała nie tylko świetny pomysł na zwieńczenie losów Mary Dyer, ale i skrupulatnie się go trzymała, tworząc zaskakująco dobrą kompozycję. Podział rozdziałów, na te, opowiadające o teraźniejszości i te, dotyczące przeszłości okazał się bardzo ciekawym rozwiązaniem, bo nie tylko nie wyjaśniał czytelnikowi całkowicie sytuacji bohaterki, ale jedynie pogłębiał ciekawość, przez tajemnicze informacje, który były tam zawarte.

Kiedy zabierałam się za tę pozycję, miałam największe obawy związane z zakończeniem powieści - czy Michelle Hodkin uda się poprowadzić akcję i znaleźć rozwiązanie dla wszystkich wątków będące na tyle ciekawe, by można je było uznać za udane i przemyślane? Jak się okazało, moje wątpliwości zostały całkowicie rozwiane, kiedy przeczytałam ostatnie zdanie powieści, będące chyba jednym, z najlepiej pomyślanych w całej fabule. Autorka nie tylko popisała się pomysłem na rozwiązanie fabuły, ale stworzyła zakończenie zaskakujące, niesamowicie tajemnicze, a w efekcie można wręcz powiedzieć - idealne.

Jeśli ktoś z Was poważnie waha się, czy sięgać po powieści spod pióra pani Hodkin, to mam nadzieję, że ta recenzja rozwiała wasze wątpliwości. Trylogia o Marze Dyer jest idealna dla każdego czytelnika, zarówno dla miłośnika thrillerów, jak i takiego, który uwielbia literaturę młodzieżową. Mówiąc szczerze, znajdziecie tutaj niemal wszystko - ognisty romans, nutkę humoru, ale i sceny mniej lub bardziej przerażające, które być może nie sprawią, że trudno Wam będzie spać po nocach, ale mam nadzieję, wywołają ciarki na plecach i nie dadzą odłożyć lektury na bok aż do ostatniej strony.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal

czwartek, 10 września 2015

"English Matters" numer 54/2015

Prince Harry, lub też Henryk z Walii to niewątpliwie jedna z bardziej znanych członków brytyjskiej rodziny królewskiej. Znany z dobrego serca i działalności charytatywnej, książę był także uwikłany w parę skandali, związanych m.in. z paleniem marihuany i rasistowskimi wyzwiskami w kontekście innych kultur. Jaka tak naprawdę jest historia brytyjskiego księcia? Jak układa się jego życie prywatne i czemu wstąpił do Royal Military Academy w Sandhurst? ("Prince Harry - The Spare to the Heir")

Macie ochotę na coś zdecydowanie mroczniejszego? Proszę bardzo! Jeśli jeszcze nie mieliście okazji poznać dokładnie serialu The Walking Dead to z najnowszym English Matters, macie taką szansę. Ta, popularna już aktualnie niemal na całym świecie produkcja, to nic innego jak lekcja survivalu w świecie opanowanym przez nieumarłych. Powstały na podstawie serii komiksów, z których pierwszy pojawił się na rynku w 2003 r., serial o żywych trupach został przeniesiony na duży ekran w 2010 r. Więcej o fenomenie The Walking Dead znajdziecie w dziale "Culture"! ("Prime Time with the Undead"). 


Fani Skandynawii, a szczególnie szwedzkiej, mocnej, czarnej kawy proszeni do kiosków. Z pewnością to z myślą o Was, powstał artykuł o jednym, z największych i najpopularniejszych miast w Europie - Sztokholmie. Miasto to, znane z malowniczych widoków, kolorowej architektury, miejskich targów ryb czy ogromnych kubków pełnych gęstej, mocnej, czarnej kawy jest regularnie odwiedzane przez rządnych rozrywki turystów. ("Stock Check")

Kto z nas czasami nie był wystawiony na następującą próbę - najlepsza przyjaciółka niemal błaga nas o przysługę, a nam, chociaż to zupełnie nie w smak, zgadzamy się, bo przecież jak tu odmówić? Jeśli takie sytuacje zdarzają Wam się często, to z pewnością powinniście zerknąć na artykuł o tym, jak odmawiać, odrzucać i nie zgadzać się z innymi. Brzmi ciekawie? ("No Means No! Refusing, Rejecting, and Disagreeing")

Szybkie auta, niebezpieczne przejażdżki, pisk hamulców to dla Was chleb powszedni? Co powiecie na parę słów o... driftingu? To dyscyplina sportu, która polega na utrzymaniu samochodu w poślizgu (tzw. oversteer), przy jednoczesnym używaniu do tego hamulców, sprzęgła i biegów. Oczywiście, nie wypadając poza wyznaczony tor. Sport z pewnością dla lubiących adrenalinę, jeśli natomiast chcielibyście jedynie poczytać o nim w wygodnym fotelu, otwórzcie Wasze English Matters na ostatnich stronach. ("Drifting - a Motorsport Craze")

Za możliwość zapoznania się z magazynem "English Matters" dziękuję Wydawnictwu Colorful Media

niedziela, 6 września 2015

Niebezpieczeństwo czai się na każdym roku...

Tytuł: Szary Mag. Trylogia
Autor: Jarosław Prusiński
Wydawnictwo: e-bookowo.pl

Szary Mag to opowieść rozgrywająca się w świecie fantasy, niepokojonym przez liczne wojny i epidemie. Gdy Vivian zostaje uwolniona ze swej niewoli przez tajemniczego mężczyznę, nie wie jeszcze, że to początek wielu zmian w jej życiu. Nie wie także, że teraz czekają ich walka ze złem, z tajemniczymi siłami, ale także walka z własnymi uczuciami. Jak skończy się ich przygoda? Jakie niespodzianki los postawił na ich drodze?

Jarosław Prusiński debiutował swoją powieścią "Szary Mag" w maju tego roku. Oprócz tej powieści fantasy, autor wydał także ebooka "Vortex", który jest zbiorem opowiadań science fiction. Pisarz jest także miłośnikiem poezji śpiewanej oraz fotografii.

Fantastykę lubię od kiedy tylko zaczęłam czytać - już w dzieciństwie fascynowały mnie nieistniejące światy i magiczne postaci. Czarnoksiężników podziwiałam od zawsze, był nawet czas, że sama chciałam umieć stwarzać rzeczy, które i oni potrafią. Dlatego, kiedy przeczytałam o Szarym Magu, od razu zaciekawiłam się historią przedstawioną przez autora. Z początku miałam pewne wątpliwości, ze względu na fakt, że rzadko udaje mi się wpaść na trop dobrej, fantastycznej książki napisanej przez debiutanta. Stwierdziłam jednak, że dam powieści szansę i jak na tym wyszłam?

Szary Mag to powieść, rozgrywająca się w genialnie wykreowanym, fantastycznym świecie. Już w samym wstępie, czytelnik otrzymuje dokładny opis tej rzeczywistości, która rzeczywiście była niesamowicie dobrze pomyślana. Widać także gołym okiem, że autor miał nie tylko pomysł na powieść, ale także zadbał o wykonanie, bo powieść czyta się naprawdę przyjemnie.

Myślę, że wielu z nas zaciekawi postać Szarego Maga. To bohater od początku intrygujący, o którym czytelnik dowiaduje się więcej w miarę trwania akcji powieści. Małomówny, niesamowicie utalentowany i zdolny, Szary Mag był według mnie najciekawszą postacią tej książki. Bardzo dobrze, że był jednym z głównych bohaterów, bo dzięki temu czytelnik miał szansę poznać go bardzo dobrze i jednocześnie zrozumieć niektóre jego postępowania i zachowania.

Akcja powieści jest niezwykle dynamiczna, mimo że z początku na taką się nie zapowiada. Nie mniej jednak, autor zadbał o to, by czytelnik się nie nudził, wprowadzają coraz to nowsze wątki, które jedynie zaostrzały apetyt na lekturę. Trzeba przyznać, że powieść jest dość brutalna, nie brak w niej gwałtów, morderstw, a krew leje się niemal nieustannie. Mimo że z natury nie jestem fanką aż tak okrutnych powieści, to jakimś dziwnym sposobem, ta brutalność pasowała do Szarego Maga. I może miejscami była ona trochę przesadzona, jakby autorowi zabrakło na moment pomysłu na powieść i postanowił wcisnąć do niej więcej okrutnych scen, ale były to jedynie jednorazowe potknięcia, na które można było przymknąć oko.

Podobało mi się także, że autor umiejętnie łączył magię, z wojną, rozlewem krwi i życiem codziennym mieszkańców wiosek. Część z nich była wrogo nastawiona do tych, którzy dysponowali jakimikolwiek nadprzyrodzonymi mocami, część zaś liczyła na ich pomoc i wsparcie. Ukazanie ciężkiego życia magów w tamtym świecie było także oryginalnym elementem książki, sprawiało bowiem, że powieść nabierała nieco realizmu - nie było jedynie sielanki, ale także pojawiały się trudności życia codziennego.

Szary Mag to lektura dobra dla wszystkich miłośników powieści fantastycznych i nie tylko. Tym, którzy lubią brutalne powieści, pełne morderstw, zdrad, gwałtów, intryg, wojen i rozlewu krwi także mogę z czystym sumieniem tę powieść polecić. Autor wykreował bardzo ciekawy, fantastyczny świat, w którym nic nie jest takie, jakim się wydaje, a niebezpieczeństwo zagraża wszystkim - nawet tym najsilniejszym. Jeśli i Wy macie ochotę wkroczyć do takiego świata, to serdecznie zachęcam Was do sięgnięcia po Szarego Maga.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję akcji Polacy Nie Gęsi i Swoich Autorów Mają

piątek, 4 września 2015

Gdy nadciąga zmrok...

Tytuł: Wybrana o zmroku
Autor: C.C.Hunter
Wydawnictwo: Feeria Young

Kylie nie tak dawno zdecydowała się opuścić Wodospady Cienia, by chronić siebie i swoich przyjaciół. Okazało się jednak, że wróg jest przebieglejszy, niż im się zdawało i dziewczyna wraca z powrotem do miejsca, które kocha i do którego przynależy. Jednak teraz musi nauczyć się pełnej kontroli nad swoimi mocami, by pokonać tego, który zagraża wszystkim jej bliskim. Rozpoczyna się wyścig z czasem, który skończyć się może albo wielkim zwycięstwem, albo straszną porażką. Czy Kylie uda się ochronić tych, których kocha? Co wybierze dziewczyna - szaleńczą miłość do Lucasa, czy niepewne uczucie do Dereka?

Pamiętam początki przygody z serią Wodospady Cienia i mówiąc szczerze, trudno mi się pogodzić z tym, że to już koniec tej historii. Może niektórym wyda się to dziwne, ale czekanie na kolejne części tej serii, było jak czekanie na nowe odcinki ulubionego serialu, który może i nie był najwyższych lotów, ale za to trudno było go nie pokochać za tę wciągającą historię, jaką opowiadał. Kiedy w moje łapki wpadła ostatnia część serii, Wybrana o zmroku z początku przekonywałam siebie samą, że uda mi się przeczytać ją powoli, delektując się lekturą, ale, zapewniam Was, nie da się tego zrobić. Czemu? Bo Wybrana o zmroku, jest jak świetnie przygotowany narkotyk, który tylko czeka, aż znajdą się chętni do wypróbowania go.

"- Czemu moje serce nie mogło wybrać jego? Życie byłby o tyle prostsze.

- Bo serca są wrednymi, podstępnymi bydlakami, stworzonymi, by sprawiać nam ból. Chcą, czego chcą, i nie obchodzi ich, co sądzi o tym właściciel serca."


Jak to zwykle bywa w przypadku książek C.C.Hunter, akcja powieści wciąga czytelnika już od pierwszej strony i trzyma aż do ostatniej kartki, nie wypuszczając ze swojego fantastycznego świata nawet na chwilę. Zdążyłam się już przyzwyczaić do lekkiego pióra pani Hunter, które prowadziło mnie przez całą historię Kylie, świetnie opisując zarówno momenty grozy, jak i sceny zabawne czy romantyczne. Wybrana o zmroku pełna była wartkiej fabuły, ciekawych pomysłów, wielu zaskoczeń i przygód Kylie oraz reszty nastolatków z Wodospadów Cienia.

Główna bohaterka była dokładnie taka, jaką ją zapamiętałam - odważna, bystra, momentami irytująca, ale jednak pomocna i szczera. Kylie jak zwykle została zmuszona do dokonania trudnych wyborów, oraz zmierzenia się z ich konsekwencjami. Ani przez chwilę jednak nie wątpiłam, że w trudnych momentach, do pomocy będzie miała przyjaciół, którzy zrobią wszystko, co w ich mocy, by zapewnić jej bezpieczeństwo, ale i pocieszyć ją, kiedy ta będzie na skraju załamania.

Wybrana o zmroku różniła się znacznie jedynie, jeśli chodzi o zakończenie. W poprzednich częściach, czuć było tajemnicę, która miała się wyjaśnić w następnym tomie. W piątej i zarazem ostatniej książce, czytelnika czekała ostateczna rozgrywka, pomiędzy Kylie a jej wrogiem, który już od początku był największym zmartwieniem dziewczyny. I muszę przyznać, że chociaż samo zakończenie wyszło autorce całkiem nieźle, to ostateczny pojedynek między dobrem a złem, między dziewczyną, a tym, który zagrażał jej światu, wyszedł dość blado na tle całej książki. Od początku bowiem napięcie budowane było tak, aby to właśnie finał wywołał w czytelniku największe emocje, tymczasem, jeśli o mnie chodzi, końcówka była po prostu za krótka. Tak jakby ta walka nie miała żadnego znaczenia. Szczęśliwie dalsze wydarzenia sprawiły, że trochę przychylniejszym okiem spojrzałam na zakończenie Wybranej o zmroku.

"Jesteś częścią jego zadania, a on twojego. (…) Ty jesteś powodem, dla którego on spełni swoje życiowe powołanie, a on uratuje się, kiedy będziesz spełniać swoje."

Myślę, że jak na serię paranormal romance, Wodospady Cienia spisały się niesamowicie dobrze. Może i nie znajdziemy tutaj zbyt wielu życiowych przemyśleń, czy nie wyniesiemy z ich lektury głębszych wniosków, ale z pewnością zżyjemy się z bohaterami, będziemy im kibicować, przeklinać ich wybory, a także śmiać się z sytuacji, w których zostaną postawieni. I sądzę, że podobnie jak wielu innych, ja zapamiętam Wodospady Cienia jako lekką, miłą i przyjemną serię, idealną do przeczytania w gorsze dni, kiedy jedyne czego chcemy, to szukać pocieszania w książkach.

Wybrana o zmroku to powieść, w której nie zabrakło wartkiej, dynamicznej akcji, jakiej często próżno szukać w paranormal romance. Znajdziecie tutaj dużo magii i istot fantastycznych, ale także mnóstwo humoru, dreszczyku grozy, scen romantycznych czy niebezpieczeństwa, które czuło się już od pierwszych stron książki.

Tych, którzy przygodę z serią Wodospady Cienia mają jeszcze przed sobą przekonuję, aby jednak dali szansę tej serii. Z pewnością, po jej zakończeniu będziecie czuli się nieco melancholijnie, jednak dla przeżycia tak ciekawej przygody - naprawdę warto! Polecam zaopatrzyć się we wszystkie tomy, chociażby po to, by podczas długich wieczorów, mieć co czytać na jesienną chandrę :)

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria

czwartek, 3 września 2015

Wracając do dzieciństwa, czyli zabawa z "Crazy Drawings"


Kolorowanki antystresowe, to coś, o czym większość z nas z pewnością słyszała, a część na pewno i testowała. Niezliczone ilości pozytywnych recenzji w blogosferze mówią same za siebie - że to rzecz dobra, niezwykle pozytywna, pozwalająca oderwać się od szarej rzeczywistości. Jak to ja, z moją nieodłączną ciekawością, po prostu musiałam sprawdzić, o co chodzi. Czy kolorowanki te są rzeczywiście tak antystresowe, jak głoszą zachęcające opisy? I czy rzeczywiście jest się w co wciągnąć? Otóż moi drodzy - po przetestowaniu pierwszego egzemplarza owej kolorowanki, noszącej nazwę Crazy Drawings mogę z czystym sumieniem przyznać jedno - nie dość, że jest się w co wciągnąć, to jeszcze dodatkowo, jest to wspaniały sposób na wyładowanie swoich stresów.


Crazy Drawings to kolorowanka, która z tego co widzę, zdecydowanie wyróżnia się pośród innych, tyleż tematyką co i samą formą. W jej wnętrzu znajdziemy najróżniejsze obrazki, od typowo wymagających wzorów, poprzez te zabawne, z napisami, na roześmianych potworkach kończąc. Myślę, że absolutnie każdy znajdzie tutaj coś dla siebie - w końcu wariantów jest sporo.

Bardzo spodobało mi się, że papier, na jakim wykonane były obrazki, był bardzo twardy i wytrzymały, a ponad to nie przebijały przez niego kredki. Na początku byłam przerażona faktem, że kolorowanki te są dwustronne i, że swoimi nieudolnymi wypocinami, zniszczę kolejny obrazek, ale szczęśliwie, dzięki naprawdę dobremu wykonaniu, tak się nie stało. Świetna okazała się także forma kolorowanek - kołonotatnik sprawdził się wyśmienicie i nie dość, że Crazy Drawings nabiera dzięki niemu trochę "zeszytowego" charakteru, to także samo kolorowanie jest łatwiejsze, bowiem nie trzeba zaginać stron, by dotrzeć do mniejszych elementów.

Tak się zaczynało...
Dla tych, którzy nie czują się pewnie w tym temacie, wydawca zadbał o dodatkowe ułatwienie, a mianowicie inspiracje, które miały na celu pomóc wszystkim tym, którzy obawiają się doboru kolorów do swojej pracy. Mam jednak szczerą nadzieję, że nikt z Was nie pójdzie na łatwiznę, bo, co przyznaję z czystym sumieniem, wymyślanie kolorów to chyba najfajniejsza część! Z początku sama bałam się efektu końcowego, ale jednak okazało się, że nawet ja, totalny laik w tym temacie, zebrałam jakoś wszystko do kupy i wynik pracy okazał się całkiem zadowalający :)



Oczywiście, obrazki po pokolorowaniu można śmiało wyrywać, wieszać na ścianie, rozdawać znajomym w prezencie, czy co tam jeszcze sobie zapragniecie. Jak już pisałam, kołonotatnik to zdecydowanie świetna forma kolorowanek i czuję, ze jeśli w przyszłości więcej takich ukaże się na
rynku, zdecydowanie będę na nie polować. Póki co to Wam polecam zakupienie Crazy Drawings, bo jak na to bardzo dobre wykonanie, cena naprawdę jest do przełknięcia.


A tak zakończyłam! :)
Kolorowanki Crazy Drawings to świetny sposób, tyleż na zabawę samemu, co na powrót do dzieciństwa wraz z rodziną - namówcie do tego mamę, tatę, brata, siostrę, babcię i dziadka a zobaczycie, że nie tylko Wy będziecie mieć z tego frajdę! Świetna forma kolorowanki, porządny, twardy papier, duża ilość różnorodnych obrazków to z całą pewnością atuty Crazy Drawings. Teraz tylko zaopatrzyć się w dobre kredki i można zaczynać zabawę :)


Za egzemplarz recenzencki dziękuję Crazy Drawings

Strona Crazy Drawings - TUTAJ

Fanpage Crazy DrawingsTUTAJ

wtorek, 1 września 2015

Podsumowanie sierpnia 2015

Cześć wszystkim!

Zapraszam Was bardzo serdecznie na podsumowanie minionego miesiąca :)

Jak było książkowo?

Może i sierpień nie okazał się mistrzem pod tym względem, ale mimo wszystko w tym miesiącu przeczytałam 8 książek, co jak na mnie jest wynikiem zadowalającym, aczkolwiek (nie ukrywam) spodziewałam się większej ilości przeczytanych pozycji, zwłaszcza, że wakacje dobiegły już końca i od teraz zdecydowanie trudniej przyjdzie mi znaleźć czas na czytanie :( Na początku miesiąca, skończyłam czytacie ebooka od Wydawnictwa Otwartego i była to książka Fangirl Rainbow Rowell [recenzja]. Powieść lekka, przyjemna, może nie powalająca na kolana, ale mimo wszystko ciekawa i dobra dla wszystkich, którzy lubią literaturę młodzieżową. Następnie przyszła kolej na Źródło J.D. Horna [recenzja], które było tysiąc razy lepsze od swojej poprzedniczki. Autorowi udało się wciągnąć mnie w świat wiedźm południa na tyle, że z niecierpliwością oczekuję kontynuacji serii. W ramach akcji Book Tour, przywędrowała do mnie powieść Maybe Someday Colleen Hoover, która była prawdziwą emocjonalną bombą i ogromnym zaskoczeniem, a jednocześnie, chyba najlepszą książką przeczytaną w sierpniu [recenzja]. Następnie przyszła kolej na trylogię Katarzyny Bereniki Miszczuk, którą pochłonęłam w tempie ekspresowym. A mowa tutaj oczywiście o Ja, diablica, Ja, anielica i Ja, potępiona. Świetna seria, w której można się zakochać natychmiast, po usłyszeniu imienia Beleth. Kto nie wierzy, niech da tym książkom szansę! Jeśli już mowa o pani Miszczuk, to udało mi się w końcu przeczytać jej zachwalany kryminał, czyli Pustułkę. Nie będę mówić za dużo, bo recenzja pojawi się wkrótce na blogu, ale muszę przyznać, że pisarka pokazała tym razem coś zupełnie innego i jestem bardzo mile zaskoczona. Na sam koniec miesiąca przywędrowała do mnie Wybrana o zmroku autorstwa C.C.Hunter, którą pochłonęłam w jeden dzień i teraz ogromnie żałuję, że przygoda z Kylie i jej przyjaciółmi zakończyła się tak szybko. Recenzja także wkrótce.

Jak było filmowo/serialowo?

Oj, cienko. Przyznaję się bez bicia, że w tym miesiącu obejrzałam zaledwie dwa filmy, których recenzje pojawią się prawdopodobnie we wrześniu, o ile nie zapomnę. Były to Papierowe miasta - ekranizacja słynnej powieści John'a Green'a, na którą czekały zastępy wiernych fanów. O samej książce będzie więcej wkrótce. Poza tym, udało mi się w końcu od deski do deski obejrzeć Więźnia labiryntu, który skutecznie zachęcił mnie do przeczytania książki. Tak, tak, wiem, że najpierw książka potem film, a nie na odwrót, ale wiecie, w filmie grał Dylan O'Brien... i, no... musiałam to zobaczyć, po prostu! :) Recenzja także wkrótce!

Ciekawe brzmienia w tym miesiącu?

Faza na najnowszą płytę Muse powoli przechodzi, co jednak wcale nie oznacza, że od czasu do czasu nie słucham sobie ich nowych kawałków. Ale w związku z prezentem od rodziców, którym okazała się być płyta Hozier, wiadomo, czyjego autorstwa, zaczęłam bliżej przysłuchiwać się piosenkom tego wokalisty. Wyłapałam oczywiście kilka ulubionych utworów, z których jeden macie poniżej. Poza tym, po skończeniu tej cudownej, pięknej i oryginalnej książki jaką była Maybe Someday, nie mogę otrząsnąć się z piosenek Griffina Petersona, szczególnie z I'm In a Trouble i Maybe Someday - obydwa to prawdziwe cuda! <3








Inne posty?

W sierpniu ukazała się cała seria różnych tematycznie postów. Przede wszystkim dwa stosiki - sierpniowy i wrześniowy. Poza tym, na początku miesiąca, pisałam trochę o moich wynikach lipcowych, które okazały się w miarę podobne do tych sierpniowych. To w sumie dobrze, bo po podliczeniu wszystkiego wyszło mi 14 książek przeczytanych w wakacje. Bilans mógłby być lepszy, ale cóż poradzić. Z pewnością zdążyliście już także zauważyć, jakie nowości szykują nam wydawcy na wrzesień. A jest na co popatrzeć, prawda? Oprócz tego, było też trochę o nowości na rynku, czyli magazynie Fragile, czyli piśmie kulturalnym, idealnym dla wszystkich miłośników szeroko pojętej sztuki - teatru, kina, literatury, czy muzyki. I na koniec, trochę zabawy, czyli Smerfowy Tag Książkowy - świetna rzecz, zachęcam każdego do spróbowania swoich sił! Za nominację raz jeszcze dziękuję kochanej Marcie z Shelf of Books <3

Jak Wam minął ten wakacyjny miesiąc?